cuda, cuda... oglądają!

Od czasów kontrowersji ikonoklastycznej chrześcijaństwo wschodniego i zachodniego obrządku uporało się raz na zawsze z ewentualnością obrazowania Boga czyniąc je dopuszczalnym, a nawet będącym miernikiem doktrynalnej ortodoksji. 

Kościoły tradycji reformowanej od czasów Lutra dopuściły wizerunki święte jako "puerilia" przydatne wszystkim "nieugruntowanym w wierze" - niegroźne, pobłażliwie traktowane i o charakterze ilustracyjnym. 

Optyka ta wykluczając zdolności sprawcze - mirakularne wizerunku pozostanie poza obrębem naszego zainteresowania, choć regularnie (wcale nie nominalne) protestanckie społeczeństwo USA elektryzowane jest wiadomościami o cudownych zjawieniach Chrystusa na tostach, pizzach i popularnych przekąskach.


Pobożność typu ludowego od wieków poszukiwała cudownej legitymizacji uprawianego kultu, która im dawniejsza i czysto boskiej proweniencji tym bardziej wiarygodna, a tym samym pożądana. Zresztą, nie tylko "ludek wiejski, nieuczony" traktował historie o acheiropoietach jako rozstrzygające - Ojcowie Kościoła i czołowi defensorzy kultu świętych wizerunków traktowali owe opowieści jako wystarczające argumenty ze strony Boga umożliwiającego fizyczny ogląd swej postaci.

Religijne pieśni stały się popularnym nośnikiem opowieści o cudownych obrazach, które pojawiły się w wyniku artystycznej działalności Boga i świętych. Wizerunki takie cieszyły się zdecydowanie większą popularnością od tych powstających w zaciszach pracowni artystycznych, choć teologiczne potwierdzenie zasadności kultu wydawało się zapewne zbyt subtelnymi dywagacjami w świecie, który lokował rzeczywistość na biegunach "swój" i "obcy".  



Na ten temat to zresztą nie tylko pobożna pieśń, ale i malarstwo meksykańskiego baroku... na wypadek, gdyby nurtowało was pytanie - co Bóg robi w wolnych chwilach? ... nadal tworzy ;)


A zatem potrzeba widzenia niewidzialnego towarzyszy wierzącym z chrześcijańskiego kręgu kulturowego od wieków. Czynnikom zmiany w kulturze towarzyszy zwykle zmienność medium. Nie inaczej jest z jej religijnym obliczem...

Wynalazek pana Daguerre wpłynął znacząco nie tylko na dokumentację rzeczywistości, ale w ciągu minionego stulecia przyczynił się do wychwytywania śladów obecności Boga w rozmaitych miejscach i okolicznościach. Żadne to zaskoczenie dla wszystkich znających apokryficzną relację o wizerunku odbitym na chuście świętej Weroniki (de facto ogłoszonej patronką fotografów). Mechanizm działania jest przecież ten sam! Obiekt - klisza - zdjęcie... i podobnie jak w opowieści o Weronice inicjatywa musi wyjść ze strony pozującego. Boska chęć sprawia, że obiekt daje się "zdjąć", choć zwykle dzieje się to przypadkiem - co jeszcze bardziej w oczach odbiorców uwiarygadnia zdjęcie.

Działo się tak podczas fotografowania pożaru jednego z lasów w środkowej Karolinie w latach 20-tych XX wieku. Ku zdziwieniu fotografa i późniejszych odbiorców okazało się, że na zdjęciu miast szalejącego żywiołu pojawiła się postać błogosławiącego Chrystusa. To pierwsza ze znanych mi i odnotowanych "fotografii cudownych" urastających do rangi "prawdziwego wizerunku". Zmieniające się czasy i ewoluująca religijność domaga się nowych form cudownych zdarzeń i plastycznego sposobu ich zapisu. Tradycyjne środki wyrazu tracą na wiarygodności w porównaniu z dokumentalnym charakterem zapisu i jego wiernością w odwzorowaniu rzeczywistości.


    
Bliskie związki stylistyczne i formalne z popularną w owym okresie odbitką litograficzną uszły uwadze ówczesnych, a i dziś w niektórych kręgach wierzących pozostają niezauważone. Logika cudu zwykle stać musi w opozycji, a przestrzeń pytań i niedomówień powinna zostać wypełniona wiarą w myśl słów hymnu Akwinaty - "co dla zmysłów niepojęte, niech dopełni wiara w nas".

Cudowne fotografie jednak próbują ową przestrzeń wypełniać, dopowiadać i dookreślać poprzez widzenie nie pozostawiające cienia wątpliwości. Jak w opisanym wyżej przykładzie wyzwalaczem (poza wyzwalaczem fotograficznym) jest zwykle sytuacja graniczna - klęski żywiołowej, wojny, bezpośredniego zagrożenia życia. Intensyfikująca się w takich punktach historii wiara przyzywa boskiej ingerencji, która po raz kolejny staje się widzialna. Szalejące w 1997 roku tornado w Teksasie wzmogło żarliwość mieszkańców "pasa biblijnego" organizujących publiczne przebłagania za grzechy sprowadzające na świat boskie zagniewanie. Cudownym dowodem na ponad naturalne pochodzenie kary stało się zdjęcie ukazujące Chrystusa ze wzniesionymi ramionami stojącego w epicentrum wydarzeń.  



W relacjach osób uznających autentyczność zarejestrowanych na fotografiach zjawisk mirakularnych pojawia się przekonanie o prawdziwości zarejestrowanego cudu - i to kolejna nowa jakość w badaniach "religijności popularnej". Owa jakość wynika z charakteru fotografii będącej w rozumieniu znacznej liczby osób wynalazkiem wiernie odwzorowującym rzeczywistość, także tą pozornie (jak się okazuje) nieuchwytną ludzkim oczom. To już nie subiektywna relacja wizjonera, świadka cudu, nie pobożne przekonanie o boskiej proweniencji artefaktu, ale dowód z pogranicza nauki i techniki. 

Odbiór tak zarejestrowanego zjawiska cudownego może stać się powszechnym i nieograniczonym do jednego tylko miejsca i pory objawień. W sukurs przychodzą tu techniki reprodukcji, które pozwalają stać się naocznym świadkiem cudu w dowolnym miejscu na ziemi. Często owe powielane w nieskończoność "fotografie cudowne" stają się pożądaną pamiątką z peregrynacji do świętego miejsca, w którym rozgrywają się cudowne wydarzenia.

Bośniacka wioska Medjugorie od lat 80-tych XX wieku stała się jednym z najpopularniejszych miejsc pielgrzymkowych świata. Związana z rzekomymi objawieniami Marii miejscowość pełna jest kramów i sklepików z dewocjonaliami, w których nabyć można nie tylko kanoniczny (choć bez oficjalnego zatwierdzenia przez władze kościelne) wizerunek Królowej Pokoju, ale i jej "cudowne fotografie". 

Wszystkie one zarejestrowały cudowne zdarzenie przypadkiem i w sposób niezamierzony, a cud objawił się dopiero po wywołaniu zdjęcia. I tak zdjęcie krucyfiksu w pokoju, w którym miało miejsce zjawienie się Marii okazało się być de facto zdjęciem Marii Panny - czytelnym portretem i cudownym "przyłapaniem" zjawiającej się niebiańskiej postaci. W hierarchii rozmaitych wyobrażeń, które można nabyć w miejscu objawień to, z wiadomych względów stoi najwyżej i cieszy się największą popularnością. 




Pojawiają się zresztą i kolejne zdjęcia Marii uchwyconej w momencie zjawiania się widzącym - atrybucja postaci jest tu pewna, odwołująca się do popularnej ikonografii maryjnej. 




Nie brakuje jednak w Medjugorie i takich zdjęć, których odczytanie pozostawia pewnego rodzaju dowolność interpretacji. Zdjęcia takie, jak to prezentowane poniżej zaopatrzone są w słowny komentarz gwarantujący prawidłowe odczytanie zjawiska. Z umieszczonego na odwrocie napisu dowiadujemy się, że zdjęcie owo zostało wykonane w momencie odprawiania przez pielgrzymów nabożeństwa Drogi Krzyżowej i przedstawia ukrzyżowanego Chrystusa. Wszystko jasne, nawet jeśli komuś zdawać się może nie do końca czytelne.




Tradycja ikonograficzna i pobożność typu ludowego zna z przeszłości podobne formy objaśniania zjawisk, co do których mogło istnieć ryzyko niewłaściwego ich odczytania. Przedstawienie "Świętej Krwi z Waldurn" nie jest niczym innym jak graficznym powieleniem raz dokonanego cudu zaopatrzonego w słowny komentarz. 



I choć "fotografie cudowne" funkcjonują na antypodach oficjalnego kultu religijnego, nie brakuje ich amatorów, zbieraczy i wierzących w ich prawdziwość. Dystans kościelnej hierarchii do powyższych zjawisk wzmacnia - w ocenie wiernych cudowność owych przedstawień i przekonanie, że zdjęcia owe mogą być niewygodne dla tych, którzy chcieliby posiadać monopol na sprawy boskie i być jedynymi wtajemniczonymi w misteria wiary.

"Fotografie cudowne" wykazują się wysokim stopniem egalitaryzmu. Zapewniają wierzącym czytelny dowód na prawdziwość zdarzeń, wizualny dowód na istnienie Boga i sfery nadzmysłowej. Odpowiadają zatem na zapotrzebowanie sensualistycznych w swej naturze form pobożności ludowej i są jej współczesnym wyrazem oraz (w niezamierzony rzecz jasna sposób) świadczą o żywotności zjawisk i ich materialnych i niematerialnych przejawów, które niektórzy etnolodzy uznali za definitywnie martwe.